Długo się zastanawialiśmy, jak podsumować ten mecz. Doznaliśmy najwyższej w tym sezonie porażki, a mogło się skończyć zdecydowanie gorzej, mimo tego, że pierwsza połowa spotkania nie dała nam odczuć, że kolejne 45 minut to będzie knockout w wykonaniu zawodników Podbeskidzia. Nie mniej jednak po kolei…
Widzew Łódź znów przez kontuzje i absencje kartkowe musiał wystąpić w zmienionym składzie. Nie było pierwszego garnituru, ponieważ kontuzjowani byli Juliusz Letniowski, Krystian Nowak i Mattia Montini. Karę za czerwoną kartkę w poprzednim spotkaniu odbywał Daniel Tanżyna. Te braki kadrowe pokazały, jak bardzo są nam potrzebne wzmocnienia w najbliższym okienku transferowym. Ustawienie obrony z Michałem Grudniewskim, którego część kibiców domagała się w pierwszym składzie trenera Janusza Niedźwiedzia okazała się klapą. Z przodu też brakowało wyraźnego punktu, który mógłby zagrozić bramce bielszczan. Widzew po dwóch remisach i porażce w trzech ostatnich spotkaniach chciał się odkuć w tym spotkaniu. Rozpoczęliśmy spokojnie, rozgrywając wieloma podaniami każdą akcję, lecz przeciwnicy skutecznie uniemożliwiali nam podejście pod ich bramkę. Długo czekaliśmy na klarowną sytuację, która dopiero w 26. minucie nastąpiła. Bartosz Guzdek dostał piłkę w polu karnym, ale nie udało się oddać strzału, ponieważ skutecznie dopadli do niego trzej obrońcy. 9 minut później Ezequiel Bonifacio technicznie kopnął na bramkę i trafił w nasz słupek, a następnie Kamil Biliński próbował dobić piłkę, ale Jakub Wrąbel był na miejscu. Kolejną okazję Widzew miał w 40. minucie. Marek Hanousek i Dominik Kun wymienili kilka podań, a następnie podanie otrzymał Piotr Zieliński przed polem karnym. Uderzył, ale niecelnie. Najbliżej powodzenia Widzew był w doliczonym czasie pierwszej połowy. Rzut wolny, wrzutka w pole karne i strzał z powietrza Hanouska, piłka jednak przeleciała nad poprzeczką.
Gdybyśmy mieli stworzyć definicje jakości nazwiskami to byłoby to Stępińki, Nunes i Grudniewski. I żeby była jasność, bardzo miernej jakości. Grudniewski był po prostu tak słaby, że jak Biliński zatańczył z nim dwukrotnie to tańczył wciąż bez muzyki. To właśnie najlepszy strzelec Fortuna 1. Ligi trafił dwukrotnie i zrobiło się niewesoło. Zamiast zaatakować w tym momencie graliśmy dalej ospale, wolno i bez polotu. I żeby było jeszcze śmieszniej, to w 73. minucie drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę otrzymał Patryk Stępiński. Janusz Niedźwiedź miał dwa wyjścia, zrobić korektę ustawienia i postawić autobus albo odkryć się, spróbować zaatakować, być może zdobyć bramkę. To drugie wybrał nasz trener i dostaliśmy jeszcze kolejne dwa gongi, po czym już zbierać czegokolwiek nie miało sensu. Trzeba jednak przyznać, że Niedźwiedź wykazał się agresywnością, szkoda tylko, że tak późno. Skończyliśmy na tarczy z wynikiem 0:4.
Powoli czerwona lampka powinna się zapalać prowadzącym pierwszą drużynę. Ostatnie cztery mecze, dwie porażki i dwa remisy to trochę za mało, jak na aspiracje Widzewa. Po bardzo udanym początku sezonu, fajnej i pomysłowej gry, obszernej kadry, która potrafiła zdobywać bramki coś się zacięło. Zmiennicy widać, zaczynają odstawiać od zawodników podstawowej jedenastki. Bartosz Guzdek złapał zadyszkę i już nie jest tak skuteczny, jak parę spotkań wcześniej. Radosław Gołębiewski też fajnie rokował, ale jak widać to tylko rokowania. Ci, którzy tak bardzo nalegali, by w podstawowym składzie grał regularnie Grudniewski, uderzą się w pierś i wycofają się z tego. Czas na podsumowanie pierwszej części sezonu jeszcze przyjdzie pora, ale widać spory kontrast w grze, a za tym idą wnioski, że bez wzmocnień w obronie i napadzie nie uda się awansować.