RTS wczoraj był skuteczniejszy, a to za sprawą Montiniego, Guzdka i Danielaka. Końcowy wynik, 3:1.
Chwilę nam zajęło, nim zabraliśmy się za ten tekst, bo do opisania wczorajszego meczu Widzewa z GKS Jastrzębie moglibyśmy użyć określeń: nudny, bez specjalnego polotu, ale w którym padły cztery bramki.
Od pierwszych minut widać było skupienie na twarzach piłkarzy z Jastrzębia, którzy skutecznie zagęścili środek pola. Widzew próbował wejść w ten mecz w swoim stylu, ale rywale pilnowali ich na krótko, co uniemożliwiało nam to na rozegranie sensownej akcji. Na pewno eksperyment trenera Janusza Niedźwiedzia z dwoma napastnikami z przodu – bądź co bądź – nawet na taką drużynę jak GKS Jastrzębie wydawało się to ekstremalne. Nie mniej jednak trener już zdołał sobie zbudować pozycję fachowca w oczach fanów łódzkiego klubu, więc nikt nie krytykował go głośno za takie roszady. Było widać dominację w grze ze strony Widzewa, dłużej utrzymywali się przy piłce, starali się tworzyć akcje, ale autobus postawiony przez GKS długo sprawiał nam ogrom problemów ze strzeleniem gola. Na niego musieliśmy czekać ponad pół godziny, gdy w 33. minucie Dominik Kun pozytywnie zaskoczył. Zmienił stronę gry i to wystarczyło, by przeciwnik się nie zorientował, co się dzieje. Wbiegając w pole karne, dośrodkował górną piłkę w okolice 8 metra, a tam „włoską robotę” wykonał Mattia Montini, który pewnie wpakował główką piłkę do bramki. Warto naznaczyć, że to była dla Montiniego premierowe trafienie w barwach Widzewa Łódź. I tu na chwilę wtrącimy ciekawostkę: w obecnym sezonie już 16 różnych piłkarzy RTS trafiało do bramki. Wracając do spotkania, 3 minuty później tango z przeciwnikami zatańczył Mateusz Michalski, a do tego tańca wręcz przyłączył się bramkarz rywali, który tym samym popełnił spory błąd, bo o ile strzał Michalskiego jeszcze wybronił, tak nie miał już nic do powiedzenia przy dobitce Bartosza Guzdka. Zrobiło nam się 2:0 i każdy już raczej wypatrywał przerwę w meczu, by kupić gorącą kiełbaskę i zimne piwo. Niestety byłoby zbyt pięknie w tym scenariuszu, bo chwilę przed zakończeniem pierwszej połowy Kun sfaulował rywala w dość bezsensowny sposób i momencie, a sędzia zagwizdał i pokazał na VAR. Niestety Jakub Wrąbel nie wyszedł zwycięsko z tego rzutu karnego i zrobiło nam się do przerwy 2:1.
Po przerwie mieliśmy wrażenie, jakby mecz zaczął się od nowa. Ponownie kilka minut marazmu, a wręcz nawet GKS przez chwilę sprawiał wrażenie drużyny bardziej agresywnej, jakby uwierzyli w to, że mogą jeszcze zremisować, a może nawet i pokonać naszą drużynę. Widoczny brak pomysłu na grę z naszej strony najwyraźniej uśpił przeciwników, ponieważ w 66. minucie po raz kolejny Kun zrobił sobie przebieżkę z piłką po lewej stronie, klepnął ją na 16 metr, a tam sprytem wykazał się Montini, który przepuścił piłkę i z pierwszej huknął Karol Danielak. Była to potężna petarda, którą bramkarz GKS nie miał najmniejszych szans wybronić. Tym sposobem zrobiło nam się 3:1 i na trybunach kibice się już w miarę uspokoili, widać było szansę dociągnięcia już spokojnie takiego wyniku do końca spotkania i cieszyć się kolejnymi trzema punktami. Takim powolnym krokiem, mimo że sędzia doliczył 4 minuty do regulaminowego czasu gry, żadna ze stron już nie forsowała bramki rywali.
Podsumowując:
+ korzystny wynik
+ 16, kolejny zawodnik strzela bramkę
+ Montini i Guzdek
- mozolna gra, brak polotu
- rozczarował trochę D. Tanżyna